Napisz do nas

Wspinaczka - droga po zwycięstwo

Są chwile, dla których warto zdobywać szczyty. Wiedzą o tym nie tylko miłośnicy gór. Pokonanie 8 kilometrowego szlaku nie jest dużym wyzwaniem. Na co więc czekać? Na wschód słońca! Warto wstać przed świtem by móc przez te kilkanaście minut obserwować Słońce budzące się do życia. Malownicze niebo ponad pasmami gór a na nim Słońce, unoszące się coraz wyżej i wyżej… Takie widoki można podziwiać na Połoninie Wetlińskiej (1255m n.p.m.), znajdującej się w zachodniej części Bieszczad.

 

Lipiec. Lato w pełni. Długo zwlekaliśmy z decyzją udania się na wschód Słońca w Bieszczady, ale w końcu plan dopracowany, pogoda sprawdzona, można więc ruszać w drogę.

 

Wyprawę w góry czas zacząć

Pobudka o 2.30 z pewnością nie należy do najprzyjemniejszych. Tuż przed 3 wyjeżdżamy z Sanoka. Od miejscowości, gdzie znajduje się szlak na Połoninę Wetlińską, dzieli nas 70 km. Trochę niewyspani, docieramy na miejsce. Wędrówka na połoninę ma kilka wariantów. Wybieramy najłatwiejszy, tzw. szlak żółty, prowadzący przez Przełęcz Wyżną, do schroniska Chatka Puchatka. Wyposażeni w plecaki i ciepłe rzeczy, kierujemy się w stronę podejścia.

 

Ścieżka na początku biegnie łagodnie. Nie spiesząc się, docieramy do lasu i podążamy naprzód, dość kamienistą, tzw. końską drogą. Szlak to wznosi się, to opada. Mieliśmy ze sobą latarki, ale ich wątłe światła rozświetlały drogę jedynie na parę kroków w przód. Uważnie pokonujemy przeszkody, patrząc pod nogi. Nie wszyscy w naszej grupie mieli świetną kondycję, dlatego ci mniej zaprawieni piechurzy nalegali żeby zwolnić tempo. W pewnym momencie doszliśmy do rozległej polany, na której niebo dosłownie rozpostarło się nad naszymi głowami. Zgasiliśmy latarki i podziwialiśmy miliardy migoczących gwiazd. Wyglądało to  jakby te gwiazdy wisiały nad nami na wyciągnięcie ręki. Z pewnością był to jeden z najwspanialszych widoków, jakie widziałam w życiu.

 

Wartkim krokiem pniemy się wyżej. Dookoła otacza nas nieprzenikniona ciemność, wyobraźnia działa. Mamy już za sobą pół godziny marszu, nasze oddechy znacznie przyspieszają. Gwiazdy na niebie dodają nieco otuchy, ale więcej uwagi poświęcamy miejscom, gdzie stawiamy nogi – kamienie często są śliskie i nawet w górskim obuwiu nietrudno o wypadek.

 

Szlak idzie teraz łukiem, w poprzek stoku. Po około 15 minutach osiągamy najwyżej położone schronisko – Chatkę Puchatka (1228m n.p.m.). Jest zimno i mocno wieje, z plecaków wyjmujemy termosy z gorącą kawą. Mieliśmy też trochę czasu żeby zjeść śniadanie. Czekając na godzinę 4:58 – na którą przewidziany był wschód – bacznie obserwujemy krajobraz, wypatrując promieni Słońca.

W końcu nadchodzi ta wyczekiwana przez nas chwila. Ujrzeliśmy przebijającą się przez grubą warstwę chmur tarczę Słońca, która coraz śmielej rysowała się na horyzoncie.

 

Pogoda nas nie zawiodła. Dzięki dobrej widoczności, mogliśmy podziwiać przepiękne widoki na niemal cały grzbiet Połoniny Wetlińskiej. Widzimy Połoninę Caryńską i Tarnicę – najwyższy szczyt leżących po polskiej stronie Bieszczadów.

 

Słońce jest już wysokie na niebie. Jest wielkie i czerwone. W tym momencie przypomina mi się pierwsza scena kultowej bajki ,,Król Lew” Walta Disneya. Panorama niczym z obrazka a dookoła mnie uśmiechnięte twarze. Czego chcieć więcej?

 

Obowiązkowo wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcia – gór, krajobrazu i szczęśliwych zdobywców. Po około 30-minutowej kolorystyczno-świetlnej gamie doznań, skierowaliśmy się w drogę powrotną. Jest dość stromo, pomagamy sobie nawzajem, uważając by nie trafić na chwiejne bloki skalne. Szlak wyrównuje się, wiedzie przez niską kosodrzewinę. Po drodze mijamy turystów, którzy dopiero idą na szczyt. Pozdrawiamy się pogodnym ,,Cześć” lub ,,Dzień dobry” czyli hasłami, które w górach są na porządku dziennym. Ostrożnie schodząc w dół, spoglądam na zegarek i zastanawiam się ile człowiek traci, codziennie śpiąc jeszcze o tej porze.

 

Na parking docieramy tuż przed 7. Zmęczenie podróżą daje o sobie znać dopiero po wejściu do samochodu. Każdy z nas wypija jeszcze jedną kawę – cenną dawkę energii. a potem ruszamy z powrotem do Sanoka. Szczęśliwi i spełnieni, i pragnący tylko jednego – snu…

 

Wschód słońca obserwowany znad poziomu morza to niebywałe przeżycie. Wcale nie trzeba mieć dobrej kondycji, wysiłek fizyczny to niewielki koszt w porównaniu z nieprawdopodobnym widowiskiem, jakie czeka na nas na szczycie. Kto zdecyduje się na podobne przedsięwzięcie, na pewno nie będzie żałował. Zatem namawiam wszystkich – zarówno prawdziwych górskich zapaleńców, jak i tych, którzy chcą po prostu spędzić czas inaczej niż do tej pory.

 

Monika Dańczyszyn

Używamy cookies

Używamy plików cookies aby ułatwić Ci korzystanie z naszych stron www, do celów statystycznych oraz reklamowych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci Twojego urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zmienić ustawienia przeglądarki tak, aby zablokować zapisywanie plików cookies. Więcej informacji znajdziesz w naszej polityce prywatności.